wtorek, 14 stycznia 2014

Marchewka trening marchewka

Od momentu przygotowywania listy tegorocznych osiągnięć (osiągnięć, nie wyrzeczeń, lepiej brzmi), naszła mnie taka refleksja, że całe wysiłki dotyczące stawiania sobie wysoko poprzeczki - w sferze wysiłkowej właśnie (ćwiczenia fizyczne etc.) - nie zawsze działają mobilizująco. Że czasem takie uderzanie z wysoka, porywanie się na obietnice wypełnienia planu 30 dni pani Drogie Poleczki Uratuję Wasze Tyłeczki po prostu nie "zaskoczy". Co wtedy? No ano. I tu moja kontra dla tejże refleksji. Przyszykować sobie pudełeczko ze smakołykami (np. marchewka, marcheweczka, marchew, jabłko), ale ale, w czym rzecz: wyjąć z lodówki, umyć, obrać, odciąć końcówki, wyrzucić końcówki, umyć (na wszelki wypadek) i zapakować do pudełeczka. Już jesteście spocone, prawda? Wyglądało to tak: wyprost, ramiona do przodu, ramiona zgiąć, ramiona do przodu, ramiona zgiąć, machać, machać, machać, skłon, wyprost, ramiona do przodu. A więc początek już za nami:) 

Pozostaje teraz plan małych kroków: 10 minut ćwiczeń, wyrzut ramion do pudełka z warzywami, 5 minut ćwiczeń, pół szklanki wody, 10 minut ćwiczeń....

Nie wygląda to najgorzej. Powiedzmy sobie: stać mnie!


piątek, 3 stycznia 2014

Los listonos(z)

Panowie w granatowych mundurkach to mają życie... No ale tak, mundurek mundurkowi nierówny... Zawsze o niewłaściwej porze witają w naszych progach. Jedni zbyt wcześnie, inni zbyt późno (ci mogliby sobie odpuścić;) ). Niby artykulacja i gestykulacja podobna: i "dzień dobry" ma miejsce, i "prosz", i spojrzenie spod byka (pewnie dlatego, że piętro wysokie), rękę wyciągnie, coś poda, podpisać każe. Odwinie się na pięcie, sapnie, odejdzie ze spuszczoną głową.

Aż by się miłego dnia chciało mu życzyć. Na herbatę zaprosić. O towarzystwo pozabiegać... Na lepszy początek dnia. 

Ale z dwojga złego już i tak lepsi ci panowie, niż ci drudzy, którzy przychodzą pod wieczór, żeby pogrozić paluszkiem... :)


P.S. Swoją drogą, czy ktoś widział listonosza przeskakującego po dwa stopnie, nucącego znaną sobie tylko melodię pod nosem, z uśmiechem wyrzucającego człowieka z łóżka np. o nieludzko wczesnej porze? Nie? Ja też nie... Takie widać behawioralne ramy zawodu.

czwartek, 5 grudnia 2013

Kalendarz adwentowy... ;)

Oczywiście, że ha ha! Jako, że czas świąteczny, to i zajęcia, jakich się imamy - takowe. Buszując w sklepach na gruboprzedświątecznych zakupach natknęłam się na kalendarze adwentowe. Disney'owa grafika, 24 okienka jak tradycja każe, więc udając, że niby nie patrzę, nie interesuje mnie to - buchnęłam egzemplarz na dno koszyka. Przytargałam do domu wraz z innymi trofeami, i - chociaż mąż pod koniec listopada zagiął czasoprzestrzeń zaczynając grudzień - dziś dzielimy się sprawiedliwie: ja nieparzyste, on parzyste. Córka się przygląda i cieszy naszym szczęściem :)

wtorek, 15 października 2013

Ach, ta piękna, złota jesień!

Właśnie odwiedziła mnie na balkonie śliczna, czyściutka sikoreczka. Nastroszyła piórka, rozejrzała się dookoła, zaprezentowała żółty, okrąglutki brzuszek i odleciała. Więc wróciłam do rozwieszania prania. Rozczuliło mnie to małe ptaszysko... Słońce na przekór polskiej maruderii poubierało pobliskie bloki, drzewa i chodnik ciepłym blaskiem. Nie ma na co narzekać. Czyste niebo, nad głowami żółć i zieleń. Brąz póki co jedynie na dnie kieliszeczka nalewki. Za mokro jeszcze, za wilgotno, liście nie chcą schnąć. Nie szeleszczą. Ale jak już zaczną, to będzie zabawa! Hałdy po pas i hurra, dalejże nura!

piątek, 12 lipca 2013

Coś było, coś było...:)

Wiesz, tak mnie ostatnio wzięło na przypominanie sobie różnych przeszłostek. 

I tak np. - będąc niedawno w mojej rodzinnej miejscowości na spacerze z małą, zawędrowałam w miejsce, w którym kiedyś z koleżanką zakopałam "kapsułę czasu". Nie, no nie pamiętam dokładnie co tam było, ale na pewno miało dla nas wtedy wielką wartość. Westchnęłam, jak nad grobem pogrzebanego dzieciństwa i uśmiechnęłam się zastanawiając, czy w dzisiejszych czasach jeszcze się robi takie rzeczy...

Dzisiaj natomiast wsuwam już drugą kawę, zważając, by nie polać książki i - pewnie prowokowana przez domagającego się potwora pożerającego słodycze - doznałam olśnienia! Ciastko z wróżbą! Tak jest! To właśnie hasło ledwo co skonsumowałam wzrokiem, przerzucając kartkę lektury. Moja pamięć natychmiast podrapała mnie po głowie (dzięki, mała) i mam! Gdzieś ona musi być. Ta kartka, ta z wróżbą. Łatwo schować coś 5x2 cm, znaleźć już nie tak łatwo. Ale chwila, chwila, szuflada rozmaitości - proszę, oto i ona! Rozwijam, ignoruję dwa kleksy (pewnie tłuszcz od chińskiego ciasteczka). Czytam co następuje: "Głęboki oddech to twój sprzymierzeniec". Acha. Jakaż Ameryka...

wtorek, 2 lipca 2013

Niedziela:)

Budzi mnie całus na mojej skroni

i mężowski dotyk czułej dłoni.

Miękko, sennie i wygodnie

rozciągam plecy, zdejmuję spodnie.

Zarzucam niewidzialność na ramiona,

zwiewna to kreacja i bardzo trafiona.

Rodzina zaraz na pewno wstanie,

więc przyszykuję pyszne śniadanie.

A później lenistwo, i błogość i znowu sen,

bo luksus taki nie zdarza się co dzień.

I słońce i leżak, palemka w drinku

takiego wszystkim życzę odpoczynku.

Otulam się ciszą, rozkosz dla ucha!

Muzyka to taka, której się słucha

gdy radość i spokój płynie przez duszę

i gdy w tym czasie niczego nie muszę!

piątek, 28 czerwca 2013

Tęsknota za filiżanką...

Chyba każdy ma czasem taką chwilę, kiedy chciałby wypić kawę w filiżance. Właśnie dzisiaj i właśnie w filiżance. Ładnie, elegancko. Ze wszystkimi "ą", "ę" włącznie. Paluszek tu, paluszek tam. I mnie nasza taka ochota. Tak się jednak składa, że wszystkie filiżanki niczym alfabet stoją porządnie w swoich kartonikach, pamiętając jeszcze dzień ślubu. Kurzą się tam, bo zwyczajnie nie mam miejsca w kredensie, zastawionym przez biżuterię i kufle do piwa. A moja kawa zazwyczaj w wielkim, opasłym kubasie, żeby starczyła na długo, bo raz, że piję szybko jak orangutan, a dwa, nie wiadomo kiedy moje kolejne 5 minut nadejdzie, kiedy moja mała "szefowa" da mi przerwę. Stąd takie wzniosłe marzenie - wczesny wieczór, kawa w filiżance... Na balkonie... Nie, nie palę, żadnej fajki, ale niechby wietrzyk miękko wichrował na moim wzgórzu, a pelargonie, których brak dodawały romantyzmu... I och, och, fju fju.... 

 

No i  to tyle. Dno kubka świeci, koniec przerwy. Idę się ponownie "odhaczyć" na zmianie :)

 

Tymczasem moje wieczorne wizyty na balkonie ograniczają się do rozbijania kotletów na desce na kolanie. Całe osiedle słyszy, ale najważniejsze, że "szefowa" nie słyszy. Bo śpi.